piątek, 3 kwietnia 2015

MAKEUP REVOLUTION - Flawless Ultra Eyeshadows

Dziś chciałabym dokładniej opowiedzieć o palecie cieni do oczu angielskiej firmy MakeUp Revolution, o której wspomniałam w poprzednim wpisie dotyczącym bardziej ogółu zamówienia, niż konkretnych recenzji.  Ponieważ jednak chciałam podzielić bloga kategoriami, do których z czasem zacznie przybywać postów, zdecydowałam się na opisanie moich przemyśleń w osobnych postach. Nie przedłużając, zapraszam na recenzję paletki MakeUp RevolutionFlawless Ultra Eyeshadows.

Wybaczcie tego selfika :)


Paletę zamówiłam na stronie LadyMakeUp zachęcona video na YouTube z tego kanału, a także pozytywnymi opiniami na temat samego sklepu. Faktycznie nie zawiodłam się, pierwsze zamówienie zostało wysłane poniedziałkowym popołudniem (dwa dni temu trafiło do mnie drugie!), a już w środę około godziny 14 odbierałam je z Paczkomatu. Po powrocie do domu od razu zabrałam się za rozpakowywanie i, co oczywiste, testowanie!

Paleta była zapakowana fabrycznie jak matrioszka – warstwami – i wcale nie było łatwo się do niej dostać. Najpierw dość twarda folia, która nijak nie chciała dać się przebić paznokciami. Po folii przyszedł czas na kartonik w odcieniu złota opalizującego na róż, który również dość konkretnie zaklejony był z obu stron. Kiedy udało mi się wreszcie zdrapać nalepkę, ucieszona sięgnęłam do środka, by odkryć, że paleta… jest znów zafoliowana. Tym razem poszło już gładko i chwilę później dobrałam się do środka. Jak dla mnie fabryczny sposób zapakowania świetny – ma się pewność, że jednak paleta jest chroniona, minimalnie, ale zawsze. No i przede wszystkim, że jest nowa i nie podrobiona.

W środku palety znajdowała się przezroczysta plansza z nazwami poszczególnych cieni. Swoją drogą  nazwy są mocno urzekające, kojarzą  się z zapadającym zmrokiem w jeden z ciepłych, letnich dni (Red Night, Burgandy Nights, Green Stars, Silver Smoke). W środku palety znajduje się również spore lusterko, które zajmuje całe górne wieko.



Co do samych cieni to muszę powiedzieć, że zawiodłam się nieco na jasnych odcieniach matowych, ponieważ są raczej słabo napigmentowane. Dobrej pigmentacji nie da się jednak odmówić odcieniom ciemniejszym, zarówno matowym, jak i tym z shimmerem. Kolory dobrze stopniują się na powiece – możemy dzięki nim uzyskać efekt delikatniejszy, jak i bardziej wyrazisty.

Nawet nie wiecie jak ciężko było mi samej zrobić zdjęcia zawierające swatche takiej ilości cieni, by przy tym dobrze oddać ich wygląd. Mam nadzieję, że choć częściowo się to udało.

Odbicie w lustrze -  górny pasek to pierwsze dwie poziome kolumny cieni w palecie

Zdjęcie normalne - cienie w pełnym świetle
Jeśli zaś chodzi o trwałość – jest całkiem nieźle. Nie są to może cienie super wytrzymałe, ale na co dzień sprawdzą się dobrze. Bez rolowania się wytrzymują na powiece większość dnia, dopiero wieczorem zauważam brzydkie braki w kolorze i jego nadmiar w załamaniach.

Zdecydowanym minusem jest kiepski plastik z jakiego wykonana jest paleta,  choć i tak lepszy niż ten w palecie Essential Mattes 2. Napisy na wieku jak widzicie na zdjęciach poniżej zaczęły się już wycierać i rozmazywać, a minął dopiero nieco ponad tydzień od wypakowania jej z paczki. Górne wieko z lusterkiem opada samo, więc nie ma możliwości umalowania się za jego pomocą bez podstawienia sobie czegoś z tyłu, albo ciągłego trzymania dłonią.



Podsumowując: 40 zł za paletę 32 cieni o niezłej pigmentacji (znalazło się kilka wyżej wymienionych wyjątków), dość dobrze blendujących się i stopniujących na powiekach, wytrzymujących większość dnia bez zmian (z użyciem bazy). Wydaje mi się, że to świetne rozwiązanie dla osób, które stawiają pierwsze kroki w makijażu – inwestycja nie jest zatrważająca, a za to różnorodność wielka. Z zachwytu jednak nad nią piać nie zamierzam.


2 komentarze: